czwartek, 28 lipca 2011

Szkoła rodzenia.

Panuje takie przekonanie wśród zdecydowanej większości młodych przyszłych-rodziców, że jak ciąża to i obowiązkowo do szkoły rodzenia trzeba się zapisać. Ja biłam się z myślami. Pójść, czy nie? W końcu wszyscy chodzą.. a z drugiej strony kiedyś nasze matki radziły sobie bez tego. Bazowały na wiadomościach od lekarzy ale przede wszystkim na mądrościach zaczerpniętych od własnych matek. W końcu jednak zdecydowaliśmy się pójść do szkoły rodzenia. Tak na wszelki wypadek. Żeby potem nie wypominać sobie "A widzisz? A trzeba było pójść do szkoły rodzenia! To byś wiedziała..." Cóż. 


Podsumowując nasze doświadczenia.. myślę że nia ma w takiej szkole rodzenia niczego czego nie możnaby znaleźć w internecie. Mimo tego nasza położna "sprzedała" nam parę praktycznych informacji jak np. które kosmetyki są bezpieczne dla dziecka, które wózki są lepsze i tańsze. Oprócz tego nastraszyła nas odruchami, które dziecko powinno mieć i co będzie jak się nie pojawią lub nie ustaną. I wmawiała że dzieci w brzuchu potrafią porozumiewać się z delfinami :) Część z tego może później opiszę.


Myślę że warto pójść do szkoły mieszczącej się przy szpitalu, w którym będziecie rodzić bo na jednych z zajęc oprowadzają po szpitalu, pokazują salę porodową - taka wiedza na pewno uspokaja. Moja była prywatna, więc sama sobie zorganizowałam "wycieczkę" po szpitalu. Lekarka pokazała mi również porodówkę, więc też byłą spokojna. 


Jeśli chodzi o ćwiczenia oddechowe, których uczą w szkole rodzenia to... cóż. Uważam, że można to rozbić o kant .... . Naprawdę. Jedyna zaleta to to że ćwiczysz mięśnie przepony, które się przydają przy parciu. A te wszystkie rodzaje oddechów - to i tak na nowo powie Ci o nich ( zazwyczaj zupełnie co innego niż w szkole) położna asystująca przy samym porodzie. 


W dalszych postach będę głównie opisywać to co sprawdziło się w moim przypadku. Czyste doświadczenie. 



środa, 27 lipca 2011

Początek.

Początek. To chyba najlepsze słowo pasujące na tytuł pierwszego posta na tym blogu. W jednej z "książeczek z życzeniami", które dostaliśmy po urodzeniu naszego synka przeczytałam tekst, który zauroczył mnie: "Dziecko to sympatyczny początek człowieka".. szeroko uśmiechnęłam się po przeczytaniu tego zdania. Dobrze jest uświadomić sobie, że obojętnie jak wielkimi skurczybykami obecnie jesteśmy, to ja i ty i nawet ten sąsiad z naszej klatki - wszyscy mieliśmy taki sympatyczny początek naszego bycia. Tego nie odbierze nam nikt. Może kiedy wkurzy nas ktoś albo poczujemy do kogoś niechęć wyobraźmy sobie go jako takiego małego szkraba wcinającego własne palce u stóp. Może to pomoże nam poczuć trochę więcej miłości do bliźniego.. Dość wstępu.


Mam nadzieję, że opisywana tu przeze mnie moja rzeczywistość związana obecnie głównie z 4310 gramami Cudu Bożego będzie komuś przede wszystkim przydatna, pod względem praktycznym ale też duchowym. Ja jestem dopiero na początku mojej drogi. Wszystko dopiero odkrywam. Składam informacje przekazane mi od położnych, lekarza, mamy, szkoły rodzenia, internetu i próbuję stworzyć z nich jakąś logiczną wypadkową, bo wydają się niezwykle mądre... ale nieraz się wykluczają. :)